Zewsząd rozciągały się mokradła pachnące zgnilizną. Stęchłe oraz ciężkie od oparów powietrze utrudniało oddychanie. Mężczyzna z mozołem wyciągnął nogę z gęstego błota, które mlasnęło głośno. Wycofał się z trudem do miejsca, gdzie ziemia była nie przesiąknięta wilgocią. Westchnął głęboko. Ogarnął z oczu czarne włosy, pozlepiane od potu i mokre od mgły. Otoczył wzrokiem to, co znajdowało się przed nim.
Okolica wyglądała niepozornie, przez co była śmiertelną pułapką bez wyjścia. Liczne tafle, odbijające nikłe światło wody skrywały głębokie na kilka metrów zagłębienia, przeplatały się one ze skrawkami gruntu porośniętego trawą, a niekiedy większymi krzewami oraz leciwymi drzewami, zewsząd otoczone były grząskim błotem. Wyrastające ze zdradzieckiego gruntu różnorodne rośliny oraz drzewa, idealnie kamuflowały niebezpieczeństwo.
Mężczyzna odwrócił się plecami do bagien. Nikłe światło utrudniało rozpoznanie śmiercionośnych pułapek. Bez większych przeszkód wrócił do bezpiecznego miejsca. Udał się w nieznanym mu kierunku. Próbował znaleźć wyjście z tego boru od kilku dni, jednak bez większych rezultatów. Cały czas miał wrażenie, że błądzi. Rozpoznawał stare drzewa o spękanych pniach tudzież rozmaitych kształtach. Wtem, szukając wzrokiem jakiegoś gościńca, niespodziewanie potknął się o jakiś twardy przedmiot. Z początku myślał, że jest to odsłonięty kamień, jednak mylił się. Od zwykłej skały odróżniała go nietypowo gładka struktura. Płaska powierzchnia metalu odbijała wątły blask przedzierających się przez gęste konary drzew szarych promieni słonecznych. Pochylił się i począł gołymi rękami odgarniać ziemię z tajemniczego przedmiotu. Jego oczom ukazała się stara skrzynia wykonana wyłącznie z metalu, zapomniana przez uprzedniego właściciela. O dziwo nie została pokryta rdzą, a jedynie błotem, zaschniętymi korzeniami i innymi szczątkami roślin. Czarny metal połyskiwał urokliwie.
Mężczyzna przyjrzał się dziwnemu obiektowi dokładniej. Miał on zamek na klucz, którego prawdopodobnie tutaj nie było. Zaintrygowany spróbował otworzyć skrzynię. Wieko zaskrzypiało cicho. W środku, na czarnych, zdobionych wzorami utkanymi ze srebrnej nici tkaninami leżał pierścień.
Wyglądał przepięknie. Kruczoczarny kamień o kształcie wąskiego rombu odbijał szare światło otoczenia. Nie posiadał żadnej oprawy. Został za to umocowany do srebrnego krążka. Jasny metal pokrywały runy. Mężczyzna nie znał tego języka, w którym zostały one spisane oraz wątpił, aby istniała osoba, która potrafiłaby je odczytać. Miał go już dotknąć oraz przyjrzeć mu się dokładniej, jednak powstrzymał się od tego w ostatniej chwili. Przedmiot wyglądał na magiczny. Prawdopodobnie posiadał on ogromną moc, co cechowało rzeczy przyozdobione pradawnymi runami lub nieznanym nikomu symbolami. Rzeczą oczywistą było też to, że przedmioty obdarzone mocą oraz stworzone przez istoty pochodzące z mroku były najpotężniejsze ze wszystkich, nawet od arcydzieł wychodzących spod rąk samych aniołów. Działo się tak między innymi dlatego, iż siły zła były zdolne do wzmocnienia przedmiotów za pomocą okrutnych metod, do których nie posunęłaby się żadna istota o szlachetnym sercu. Poza tym siły światła zyskiwały przewagę nad przeciwnikiem wykorzystując swoją dobroć.
Tak więc ów przedmiot został stworzony przez byt pochodzący z ciemności. Mężczyzna stwierdził to za pomocą znanych my cech magicznych przedmiotów. Gdyby było inaczej, to na pierścieniu nie znajdowałby się ani najmniejszy czarny element, a co dopiero kamień szlachetny o tymże kolorze. Z trzaskiem zamknął wieko. Już miał zakopać skrzynię jeszcze głębiej, niż ją zastał, jednak coś go powstrzymało. Począł odczuwać obecność potężnej istoty. Powoli spojrzał przed siebie, podejrzewając, co niedługo zajdzie.
Nad ziemią obok niego zbierały się ciemne opary, tak jakby się z niej wydobywając. Zaczęły formować się w humanoidalną sylwetkę. Po kolei materializowało się czarne odzienie przyozdobione runami, raz jaskrawozielonymi, a raz zgniłozielonymi. Duży kaptur zakrywał oblicze potężnej istoty. Mężczyzna był prawie pewien, że pod nim znajduje się jedynie czarna otchłań. Dłonie, o dziwo, były materialne. Na końcu każdego z palców wyrastał długi szpon.
– Witaj, przybyszu – rzekł. – Miło to widzieć kogoś w tych stronach. Rzadko ktokolwiek się tutaj zapuszcza, a nawet jeśli, to nie dociera tak daleko.
Zamilkł, czekając na odpowiedź, jednak jej nie usłyszał. Mężczyzna nie miał zamiaru mu mówić, iż zbłądził, ani kłamać, czy też nawet nie ujawniać całej prawdy. Zjawy takie jak ta z łatwością potrafiły rozróżnić szczerość wypowiedzi, a w szczególności wychwycić kłamstwo. Nie planował także chwytać jego dłoni, ponieważ mogło to się spotkać z nieprzyjemnymi konsekwencjami. Istota ponownie odezwała się, jednak nadal nie cofnęła ręki.
– Widzę, iż odnalazłeś pierścień. Niezmiernie cieszę się z tego powodu. Dla mnie stanowi zbędny klejnot. Irytował mnie fakt, że tkwi w ziemi, zapomniany. Jest przepiękny, nieprawdaż?
– Tak – powiedział krótko, jednak nie uchylił wieka.
– Możesz go ze sobą zabrać. On jest mi niepotrzebny. Tutaj – wskazał wyciągniętą ręką na okolicę – odnalazłem spokój, a to mi tylko go zakłóca. Tobie się jednak przyda. Ma on wielką moc. Dzięki niemu staniesz się nieśmiertelny oraz tak potężny, że twoi wrogowie będą drżeć ze strachu, gdy usłyszą twe imię. A tak właściwie, jak ono brzmi?
Zapanowała niezręczna cisza. Mężczyzna odłożył skrzynię. Bez słowa zaczął iść wzdłuż mokradeł. Zjawa, unosząc się w powietrzu, bezszelestnie podążała za nim.
– Nawet nie wiesz, co tracisz – mówił. – Z jego pomocą byłbyś władcą świata. Za jednym twym machnięciem ręki wszystkie bogactwa należałyby do ciebie. Może chcesz opuścić to miejsce?
Istota wyprzedziłą go, zagrodziła mu drogę. Patrzyła na niego wnikliwie. Wyczuła, że milczeniem przyznał jej rację. Mężczyzna chciał wyminąć zjawę, jednak tajemniczy byt nie pozwolił mu tego uczynić.
– Załóż pierścień. Wtedy poznasz drogę powrotną. Inaczej będziesz się tu tułał przez wieki aż do swej śmierci.
A więc to tak, pomyślał mężczyzna. Jeśli to założę, to on przejmie nade mną kontrolę, opęta mnie, wniknie do mego umysłu. Wtedy i tylko wtedy będzie ta istota mogła opuścić bór, który prawdopodobnie pełnił funkcję więzienia dla tego bytu. Mężczyzna przerwał swoje rozmyślania i postanowił uniknąć wielkiego niebezpieczeństwa, jakie nań czyhało. Odsunął się od nieprzyjaciela.
– Nie pożądam twojego pierścienia. Jestem szczęśliwy bez niego i wolę, aby tak pozostało.
– Nie jesteś szczęśliwy – stwierdził.- Inaczej czemu byś się zapuszczał w te strony? – zamilkł na chwilę. – Czyżbyś chciał spojrzeć śmierci w oczy?
Wędrowiec z całych sił powstrzymał się, aby zaprzeczyć. Nie po to opuścił swój dom oraz najbliższych, aby wpaść w sidła, które sam widział. Po wróżebnym śnie wiedział, że został wybrany do walki ze złem. Jego obecnym zadaniem było odnalezienie pozostałych. Dlatego też, tego samego poranka, kiedy się zbudził, zostawił krótką wiadomość na stole. Brzmiała ona tak: “Zostałem wybrany. Nie martwcie się o mnie”. Zabrał ze sobą jedynie broń, czyli sztylet, miecz i trzy metalowe gwiazdki oraz magiczny amulet, który może mu kiedyś uratować żywot. Wyruszył w wędrówkę o brzasku. Nie zabrał ze sobą nawet dodatkowego odzienia, to które wtedy miał na sobie musiało mu wystarczyć. Przebył długą drogę, aby wykonać powierzone mu zadanie.
Spróbował wyminąć zjawę, tak jakby nie istniała, ta jednak zagrodziła mu drogę. Przeciwnik zdał sobie sprawę, iż ma do czynienia z rozumną ofiarą, toteż zmienił taktykę.
– Jeśli nie założysz pierścienia, to zaczną się dziać nieprzyjemne rzeczy. Droga, której szukasz – wskazał na grzęzawisko – znajduje się po drugiej stronie mokradeł. Nie przejdziesz tam bez mojej pomocy.
Mężczyzna w to wątpił. Podejrzewał już wcześniej, że jeśli jest jakaś ścieżka, to właśnie prowadząca przez ów niebezpieczny teren. Przypuszczał jednak, że byłby w stanie przez nie przejść.
– A więc to tak… No cóż… W takim razie przekonam cię do tego w inny sposób.
Istota uniosła dłoń. Woda zabulgotała. Przesunęły się fałdy błota tworząc brudne fale. Roślinność poruszyła się, a liście zaszumiały. Powoli wyłonił się zgięty w łuk grzbiet z długimi i cienkimi w odcieniach czerni kolcami. Skóra była oślizgła o ciemnozielonym zabarwieniu. Na niej znajdowały się szczątki roślin lub sierść. Ukazał się masywny łeb z ogromnymi szczękami tudzież wystającymi zębami. Czerwone oczy tliły się jasnym światłem. Stwór wydał z siebie bulgot, po czym ruszył, otwierając pysk. Mężczyzna poczuł odór zgnilizny.
Zamknął oczy. Było tak, jak się spodziewał. Jego przeciwnik posiadał potężniejszą moc, niż na początku przypuszczał. Żeby uciec musiał zrobić to, do czego nie był skory. Przyjrzał się uważniej pół biegnącej, pływającej i pełznącej bestii. Miała zbyt wielką masę, aby mężczyzna mógł ją pokonać swoją bronią. Co prawda w swym arsenale posiadał jeszcze kilka magicznych sztuczek, lecz wolał tego nie czynić na oczach wroga. Skupił się pomimo głośnego pluskotu. W chwilę jego skórę pokryło kruczoczarne futro, paznokcie zmieniły się w twarde i ostre pazury. Uszy przybrały trójkątny kształt, przemieszczając się na górę głowy. Nos stał się płaski i czarny, zęby przemieniły się w długie kły. Wyrosły mu wąsy oraz długi ogon, stopy zmieniły swój kształt, a wzrok i słuch się wyostrzyły.
Kotołak pobiegł w stronę potwora, ale go nie zaatakował. To byłoby z jego strony nieumyślne. Skoczył na gałąź młodego drzewa, a następnie na spróchniały pień. Młoda roślina, na której przed chwilą się znajdował, została strzaskana przez potężny ogon. Zaczął tak skakać po stabilnych przedmiotach. Stwór, tak jak się spodziewał, nie należał do najszybszych. W kilka chwil kotołak przemierzył moczary, zostawiając bestię daleko za sobą. Stanął na twardym gruncie. Zaczął biec przed siebie. Monstrum, nie będące w stanie poruszać się po twardej ziemi, przerwało pościg.
Wtem wiatr zadął. Drzewa ugięły się. Zjawa wpadła w furię.
– Nie pokonasz istoty tak potężnej jak sam Cień, śmiertelniku – usłyszał głos w oddali. Był on głośny i wyraźny.
Z ziemi wystrzeliły białe korzenie. Jeden z nich obwiązał nogę mężczyzny. Nie mógł jej wyszarpać. Kolejne oplatały jego ręce, tułów oraz szyję. Istota zmaterializowała się przed nim z oparów.
– Teraz idziesz ze mną. Jeśli nie będziesz stawiać oporów, to będę bardziej przyjaźnie nastawiony.
Kotołak rozpaczliwie próbował się wyrwać, jednak z ziemi wyłaniały się kolejne pędy, oplatając go coraz ciaśniej. W końcu posunął się do ostateczności. Odzienie przyległo mu do skóry, zaczęło w nią wrastać. Materiał począł zarastać ciemnym futrem. Dłonie i nogi zmieniły się w łapy. Opadł na cztery kończyny. W postaci czarnej pantery wyrwał się z więzów. Pognał przed siebie, przybierając ponownie postać pół człowieka, pół kota. Jednym susem wskoczył na gałąź drzewa, a następnie kolejną i dalszą. Skakał tak dotąd, aż minęło niebezpieczeństwo. Wówczas zeskoczył na ziemię.
– Obserwuję cię – usłyszał głos dudniący niczym echo. – Złapię cię… Zmuszę cię…
Kotołak nie słuchał go. Może i wciąż znajdował się w borze, jednak był już poza zasięgiem zjawy. Wyprostował się. Jego nozdrza wypełniło rześkie leśne powietrze. Wytężył słuch. Wkrótce dotarł do niego z oddali subtelny śpiew ptaków. Za ich przewodem wyruszył w dalszą wędrówkę.
