Przejdź do treści

Komnata Zachodzącego Słońca

     Do pomieszczenia o wielkich rozmiarach wpadały promienie zachodzącego słońca, nadając komnacie złocistych barw. Wąskie oraz wysokie kolumny rzucały wyraźne cienie na ściany, niestrudzenie utrzymując sklepienie krzyżowo-żebrowe. Pomieszczenie nie posiadało wielu mebli, tylko jeden szezlong pełen puchowych tudzież jedwabnych poduszek oraz niewielki okrągły stolik sięgający do kolan przeciętnej osoby. Oba te przedmioty zdobiły geometryczne kształty układające się w wymyślne wzory, najczęściej pór dnia, gwiazd, księżyca oraz przede wszystkim słońca.

     Inną cechą odróżniającą tę komnatę od zwykłych pomieszczeń były smukłe okna znajdujące się jedynie od zachodniej strony. Zajmowały one całą dostępną powierzchnię ściany, oszczędzając jedynie rozszerzające się u góry kolumny. To zapewniało przepiękny widok na skąpane w promieniach słońca górskie szczyty o zachodzie, lecz przez wschód oraz południe nie królowało tu światło. Sama komnata znajdowała się bardzo wysoko, co umożliwiało baczne przyglądanie się pobliskim dolinom, przepaściom oraz szlakom. Budowla jednak została dobrze skryta przez konstruktorów planujących jej położenie, przez co zauważyć ją z dołu mogło tylko sokole oko spostrzegawczego wędrowca.

     Biały kot o rozmiarach konia utkwił złote oczy w górzystym krajobrazie pogrążając się w zadumie. Przymknął powieki rozkoszując się chwilą, promieniami słońca oraz ulubioną porą dnia. Rozpatrywał niespiesznie wszystkie możliwości przyszłych wydarzeń. Wszystko zależało tylko od jednego. Reszta miałaby pomóc powstać mu z kolan. Otworzył powieki, uciekając z mrocznych dziejów przyszłości do swojej przytulnej siedziby. Dalszy przebieg wojny pomiędzy dwiema potężnymi siłami mógł się zakończyć tylko wtedy, gdy przybędzie trzecia, rosnąca wraz z upływem wieków. To, czy ona ujawni się, zależało jedynie od powodzenia Uświęconych. Kotowi zdawało się, iż to, co mają uczynić, graniczyło z cudem.

     Po pewnym czasie przeciągnął się leniwie. Zmarszczył czoło, na którym znajdował się złoty okrąg przypominający aureolę. Nastawił duże uszy oraz machnął długim lwim ogonem, całkowicie białym jak reszta ciała. Ziewnął, rozwierając pysk i demonstrując kły. Właśnie uświadomił sobie o najważniejszym. Kiedyś oni do niego przybędą, o ile dożyją tego momentu. Gdy ów czas nastanie, należy ich odpowiednio ugościć.

     Powstał niespiesznie z szezlonga, przy czym szerokie złote bransolety na jego długich łapach zabłysły w promieniach zachodzącego słońca. Zszedł na posadzkę, po czym skierował się w lewą stronę komnaty, prowadzącą do szerokich schodów tudzież innych pomieszczeń, do których tylko on miał dostęp. Stopnie im dalej znajdowały się od komnaty, tym stawały się węższe, aby w końcu, kiedy nie będą już w budynku, przybrać barwę otaczających je skał i tym samym zamaskować się wśród nich. Gdy gospodarz czynił niezbędne przygotowania pod przyjęcie ważnych gości, spód chmur powoli przybierał pastelowo różowe barwy, a ich góra odcienie ciemnego błękitu. Ośnieżone wierzchołki gór odbijały światło, a słońce poczęło powoli za nimi zachodzić, ustępując miejsca nocy, królowej mroku, strachu oraz nieczystej potęgi.