Przejdź do treści

Powrót sługi

     Młodzieniec uniósł głowę wysoko do góry. Utkwił swe nienaturalnie jaskrawo zielone oczy w czarnych murach ogromnej twierdzy.

     Znajdowała się ona na stromym zboczu góry charakteryzującej się skałą tak ciemną, iż wyglądem przypominała zastygłą smołę uformowaną w kształt ogromnych głazów. Budowla posiadała wysoko pnące się do góry wieże. Sprawiały one wrażenie długich ramion próbujących uchwycić krągłą tarczę księżyca, aby z zazdrości tudzież nienawiści zniżyć go do ziemi, doprowadzając tym samym do jego upadku. Za to jednolitą czerń murów zakłócał ciepły blask świec lub unoszących się w powietrzu pojedynczych kul wydobywający się z niektórych okien.

     Młodzieniec uśmiechnął się szeroko na widok twierdzy, szczerząc przy tym zęby. Machnął głową, odtrącając tym samym niesforny kosmyk złocistych włosów uprzednio zasłaniający jego oblicze. W końcu ujrzał to, czego pragnął od dawna. Jedna z siedzib pana, który był dla niego kimś więcej niż władcą, może nawet traktował go lepiej, aniżeli bóstwo. Nareszcie wyrwał się z więzów. Spostrzegł, iż cieszy go widok wszystkiego, co nie było drzewami czy też krzewami, których przez ostatnie stulecia naoglądał się więcej, niżby sobie tego życzył.

     Pewnie uniósł wysoko nogę, po czym wszedł na jeden z większych głazów. Stanął i rozejrzał się z dumą wokół opierając dłonie o biodra. Zatęsknił za tym miejscem. Od dawna pragnął ujrzeć te górskie zbocza ponownie.

     Zeskoczył z głazu, po czym syknął cicho z bólu. Nie trafił nogą na kamień lecz na jego krawędź. Na szczęście nie skończyło się to wielkim urazem. Jedyną konsekwencją jego pochopnego działania był chwilowy dyskomfort.

     Pochylił się i zaczął masować obolałe miejsce. Na przyszłość będzie musiał bardziej uważać. W tym stanie jest znacznie czulszy na jakiekolwiek obrażenia.

     Oderwał palce od kozaka stanowiące jego obuwie i ponownie uśmiechnął się szeroko. Wciąż nie mógł uwierzyć w swe szczęście, iż ten głupiec mu zaufał. Teraz ma młode, zdrowe ciało oraz, przede wszystkim, od dawna upragnioną wolność. Niezmiernie cieszył się, iż los ofiarował mu nierozważnego śmiertelnika owładniętego chciwością.

     Nieco ostrożniej niż dotychczas, przez co również wolniej, szedł w stronę wrót twierdzy. Podróż z lasu do tego miejsca okazała się bardziej nużąca, niż na początku przewidywał. Przez uroki nałożone na bór, musiał przejść przez znany mu zielony labirynt na piechotę, co było niezwykle długie oraz monotonne. Dlatego też, zaraz gdy przeprawił się przez jego granicę, użył do przemieszczania się jednej z najbardziej nieszablonowych sztuczek magicznych. Unoszenie się na wietrze pod postacią chmury świeżych, soczysto zielonych liści okazało się znacznie przyjemniejsze od nieustannego chodu.

     Gdy dotarł do wrót twierdzy, wstrzymał się na chwilę, aby nacieszyć oko jej widokiem. Kiedy zaspokoił swe pragnienie, przemienił się w ciemnozielone opary i prześlizgnął przez niedostrzegalną dla oka szczelinę w drzwiach. Przebył w tej postaci przez dziedziniec oraz bez większych problemów przedostał się do części użytkowej gmachu. Strażnicy widzieli jego poczynania, lecz nie przejęli się tym. W to miejsce przybywały wyłącznie silne istoty. Jeśli przybysz próbował dostać się do środka w inny sposób niż pod postacią dymu to oznaczało, iż należał do grona intruzów próbujących się wedrzeć do twierdzy. Kiedy jednak gość przemieniał się w opary, to był tu mile widziany, nawet jeśli strażnicy go nigdy wcześniej nie widzieli na oczy. Tak stało się i tym razem, dlatego nie zwracali większej uwagi na młodego z wyglądu wędrowca o nietypowych dla jemu podobnych umiejętnościach.

     Zjawa szła pewnie słabo oświetlonym korytarzem. Gospodarz miał możliwość, aby zainwestować w większą ilość świec czy też magicznych kul, lecz nie wszystkim gościom owa decyzja przypadłaby do gustu. Włości te odwiedzały zarówno istoty nienawidzące jakiejkolwiek światłości jak i te, które nie potrafiły się bez niej obejść. Dlatego też, aby wszyscy przybyli czuli się wystarczająco komfortowo, w znacznej części komnat tudzież korytarzy panowało słabe światło, nie wystarczające do swobodnego czytania lecz na tyle silne, aby można było bez lęku o zderzenie się z jednym z mebli przemieszczać się po budynku. Zjawa osobiście preferowała lepszą widoczność, aczkolwiek nigdy się nie skarżyła w tej kwestii. Właściciel twierdzy miał istotniejsze problemy aniżeli zażalenia jednego z setek podobnych jemu.

     Z radością w sercu przemierzał korytarz, stąpając po szkarłatnym dywanie obramowanym w złote linie tłumiącym jego kroki. Obserwował przy tym miedziane świeczniki oraz z ekscytacją liczył drewniane drzwi o lśniących klamkach.

     Po kilku minutach szybkiego chodu zatrzymał się. To tu miał na niego oczekiwać jego pan, dokładnie w tej sali. Zjawa żywiła nadzieję, iż nie przybyła zbyt późno oraz że gospodarz będzie w dobrym nastroju. Odczekał chwilę z uśmiechem przed dużymi, dwuskrzydłowymi drzwiami, po czym pchnęła je uroczyście, a srebrny pierścień z dużym czarnym kamieniem błysnął złowieszczo w ciepłym blasku jednej ze świec.

     Sala, tak jak dobrze pamiętał, charakteryzowała się wielkimi rozmiarami. Przybysz nie potrafił jednak stwierdzić, gdzie sięgały jej granice, albowiem została ona niemalże całkowicie spowita mrokiem. Miał nadzieję, iż nie przebywała tu jakaś istota nie przepadająca za światłem. Wolał załatwić sprawę, dla której tu przybył, ze swym władcą na osobności, bez towarzystwa jakichkolwiek świadków. Wiedział jednak jedno: gospodarz był na tyle potężny, iż pomimo tego, że mógł przebywać w nieograniczonej ciemności nie wadziło mu słońce w pełnej swej okazałości. Zjawa podejrzewała niekiedy nawet, iż potrafiłby spędzić wieki w Krainie Światła bez jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu czy też nastroju, gdy dla wielu potężnych istot mroku stanowiłoby to istne katusze.

     Byt ukląkł pochylając głowę oraz zachowując przy tym śmiertelną powagę, co nie zmieniło faktu, iż pozwolił tlić się iskierce radości w jego sercu.

     – Przybyłem, panie – rzekł, wbijając wzrok w kamienną podłogę i uśmiechając się lekko z ekscytacji.

     – Widzę – odpowiedział mu niespiesznie zimny, poważny oraz pozbawiony emocji głos. Przybysz odczuł mimowolne ciarki na plecach tudzież nieco niepokoju.

     Zapanowała chwilowa cisza, przy czym zjawa klęczała nieruchomo niczym posąg.

     – Zdradź mi ów sekret. Jak to jest możliwe, iż jedna z istot mi służących dała się tak łatwo pochwycić garstce niczym nie wyróżniających się aniołów, których przeważająca większość nawet nie ukończyła swego szkolenia? Ponoć uprzednio prawiłeś, że starcie z nimi to dla ciebie błahostka. Cóż masz na swoje usprawiedliwienie?

     Zjawa zaniepokojona zaczęła się zastanawiać.

     – Oni… Było ich więcej, niż przewidywałem – odpowiedział gość po chwili drżącym głosem.

     – To nie zmienia faktu, iż oczekuję więcej od wszystkich nieśmiertelnych istot zajmujących miejsce w mych szeregach, nawet tak wątłych tudzież zapatrzonych w siebie jak ty. Zdajesz sobie sprawę, że jeśli ktoś nie spełnia mych oczekiwań, to nie zajdzie wysoko w hierarchii, a jedynie może z niej upaść?

     – Tak, zdaję sobie z tego sprawę, panie – powiedział jeszcze bardziej przerażony niż uprzednio.

     – Wciąż mam jednak do ciebie wystarczające zaufanie – rzekł władca. – Nie jest to spowodowane twymi wyjątkowymi umiejętnościami, a jedynie poświęceniem, przez które wciąż pragniesz do mnie wracać. Muszę przyznać, iż należysz do grona najwierniejszych mi poddanych, co już samo w sobie jest zaszczytem – dodał. – Dlatego też powierzę ci pewną, bardzo istotną misję, aczkolwiek tym razem nie możesz mnie zawieść w żaden sposób.

     – Co mam zrobić? – spytał się ożywiony.

     – Musisz mi przyprowadzić kilka figur. Pragnę, aby zostały one zniewolone. Ci, z którymi pragnę się niebawem spotkać noszą miano tak zwanych Wybrańców. Poznasz ich po niepojętnie potężnej pozytywnej energii, jaka będzie się z nich wydobywać, aczkolwiek nie należy się jej obawiać. Żaden z nich nie potrafi jej umiejętnie wykorzystać z jednym, nie istotnym wyjątkiem… Chociaż po twej ostatniej klęsce śmiem wątpić w to, iż jego obecność w ich gronie nie zmąci twego wewnętrznego spokoju zastępując znaną ci dumę lękiem, albowiem jest nim młody, nie tknięty przez szablę doświadczenia anioł. To jednak nie jest najistotniejszą kwestią. Owi Wybrańcy najpierw będą podróżować oddzielnie, lecz potem połączą się w jedną grupę, chyba że zachowanie śmiertelnych istot uległo drastycznym przemianom. Jednak najbardziej interesuje mnie jedna persona. Żądam, abyś przyprowadził przed me oblicze Cienia.

     Zjawa zbladła. Gwałtownie uniosła głowę i utkwiła spojrzenie pełne zaskoczenia w swym władcy.

     – Tego Cienia?

     – Tak. Tego. Jemu nie może stać się nawet najmniejsza krzywda. Przez ostatnie wieki, mimo iż posiada niebywale rzadkie cechy, czyniące z niego jedną z najpotężniejszych istot stąpających po tym świecie, jest niczym cenna, lecz krucha porcelana. Zaprowadźcie go do mej głównej twierdzy, aczkolwiek nie ważcie się go w jakikolwiek sposób zranić.

     – Ale jak mam to uczynić? Przecież jest on niezwykle potężny w boju!

     – Nie musisz tym zamartwiać swej duszy. Nawet on ma słabości. Wystarczy jedynie, iż pojmiecie chociaż jednego z grupy, która, jak przypuszczam, niebawem się utworzy. Jeśli odpowiednio dacie mu do zrozumienia, że gdyby zanadto próbował się wam sprzeciwić, to będzie miał o kilka żywotów więcej na sumieniu, stanie się wam posłuszny. Taki czyn powinien wystarczyć, aby wam uległ.

     – Nam? Kogo jeszcze masz na myśli, panie?

     – Mnie – usłyszał w odpowiedzi miękki kobiecy głos podobny do prychnięcia rozdrażnionego kota.

     – Ze względu na twą ostatnią klęskę postanowiłem wykonać nieco bardziej roztropne posunięcie niż powierzać tylko i wyłącznie tobie losy owej misji. Twa nowa towarzyszka pomoże ci w wykonywaniu zadania, w szczególności iż poprzednio odnosiła same sukcesy tudzież jest jeszcze nieznana memu odwiecznemu wrogowi. Razem będziecie musieli dojść do porozumienia. Pozostała między tobą a mną tylko jedna kwestia do ustalenia. Czego pragniesz w zamian za wykonanie misji, jeśli wam się powiedzie? Mogę ci zaoferować tyle złota, ile zechcesz lub powierzyć władzę nad jednym z podległych mi królestw, chyba że pragniesz czegoś innego.

     – Wiem, czego chcę i nie jest to żadna z rzeczy, które wymieniłeś. Pragnę jedynie zemsty na tym, który opóźnił mój powrót. Podejrzewam też, po tym, jak mi ich opisałeś, że jest on jednym z tych, na których ci zależy. Jedyne, czego żądam to możliwość zemsty na jednym z Wybrańców tak okrutnej, aby pożałował, iż kiedykolwiek przybył na świat.

     – Dobrze. To jestem ci w stanie zapewnić, pod warunkiem, iż nie jest to mój ulubieniec. Z pozostałych możesz sobie wybrać jednego nieszczęśnika tudzież uczynić to, co uznasz za stosowne. Czy to zaspokaja twe potrzeby?

     – W zupełności. Teraz jedyne, na czym mi zależy bardziej od bogactw i władzy jest możliwość obserwowania, jak jego futro zostaje zanurzone we wrzącej smole o tej samej barwie co on.