Chłopiec o ognistych włosach ponownie wyjrzał przez zakurzone okno. Leciwe drzewa kołysały się na wietrze, rzucając cień na małą drewnianą chatkę znajdującą się na skraju lasu. Księżyc w pełni oświetlał okolicę srebrzystym blaskiem. Sowa zaczęła pohukiwać. Dziecko bardzo lubiło obserwować ten bór. Prowadził do niego owiany tajemnicą szlak nie mający końca. Jedynym dowodem na to, iż znalazł się ktoś, kto nim uczęszczał, były odciski stóp. Niepokój zasiewało w sercu jednak to, że należały one jedynie do osób idących w głąb zielonego labiryntu. Chłopiec wielokrotnie próbował znaleźć ślady ludzi z niego wychodzących, lecz takowych nie spostrzegł. Ten niewielki szczegół odstraszał spostrzegawczych wędrowców, ale zdarzali się też ci, co podążyli szlakiem. Nigdy ponownie nie ujrzał ich twarzy. Chłopiec często wchodził do lasu, sam albo z kolegą. Nie zapuszczali się jednak głęboko. Uwielbiał też wietrzną pogodę. Wtedy zdawało mu się, że drzewa szepczą do niego, zapraszają go w głąb boru lub opowiadają nikomu nieznaną historię lasu. To miejsce było od zawsze dla niego tajemnicze i pełne grozy. Jego rozmyślania przerwał widok biegnącego kolegi. Wyglądał on na wystraszonego, a jego oczy były całkowicie okrągłe przez ogromny lęk.
Chłopiec dotarł do zamkniętego wejścia, raz po raz potykając o wystające, drewniane i spróchniałe deski. Otworzył drzwi na oścież. Jego kolega wbiegł do środka, zamykając je za sobą z trzaskiem. Oparł się o nie, osuwając na podłogę. Przez długą chwilę oddychał głęboko i nie odpowiadał na pytające spojrzenie rudowłosego kolegi. W końcu, posapując, zaczął opowiadać o dziwnym monstrum. Trudno było chłopcu uwierzyć w jego historię, lecz po licznych prośbach przestraszonego młodzieńca wyjrzał ponownie przez okno.
Drzewa i trawa miały szkarłatne zabarwienie od krwistego blasku księżyca. Gałęzie się nie kołysały, ponieważ wiatr przestał wiać, przez co las wydawał się martwy. Wszędzie panowała głucha cisza, która po chwili została przerwana przez szelest liści oraz ledwie słyszalny pomruk. Nagle chłopiec ujrzał potężny łeb przypominający wyglądem wilczy, który się wyłonił zza ściany. Smoliste futro potwora lśniło w ciemno czerwonym świetle. Bestia znajdowała się tuż przy oknie. Spojrzało na niego białe, błyszczące oko bez tęczówki czy chodźby nawet źrenicy. Usłyszał, jak potężne pazury tworzą głębokie szramy na drewnianych ścianach chatki. Stwór patrzył na niego przez chwilę, po czym podniósł się. Jego tułów zniknął z pola widzenia dziecka, za to ukazały się długie kończyny, przypominające ciemne słupy. Stwór powoli udał się w tylko mu znanym kierunku, unosząc chude łapy uzbrojone w metrowe pazury.
Chłopiec popatrzył na kolegę. Miał rację. Jego zeznania co do potwora nie były fałszywe. Bestia z Zielonego Boru istniała naprawdę. Przełknął ślinę. Znajdowali się w większym niebezpieczeństwie, niż na początku przypuszczał.
